Książka Przemysława Słowińskiego Brzemię. Opowieść o księdzu Władysławie Bukowińskim, duszpasterzu sowieckiej Rosji powinna znaleźć się w bibliotece każdego miłośnika Kresów i Kościoła na Wschodzie. Jest to opowieść o świętym. Żywym świętym. Kapłanie, który bezgranicznie zaufał Bożej Opatrzności, stając się jej narzędziem. Pozostaje on niedościgłym wzorem pobożności, roztropności, wytrwałości, systematyczności i konsekwencji oraz wielkiej modlitwy.
Z kolejnych kart książki Przemysława Słowińskiego poznajemy środowisko rodzinne ks. Władysława, jego drogę do kapłaństwa i posługę w diecezji łuckiej, czasy wojny i okupacji Wołynia przez Sowietów, Niemców i znów Sowietów. Słowiński pokazuje swego bohatera w szerokim tle historycznym, dzięki czemu przy okazji lektury książki poznajemy też warunki, w których przyszło mu żyć i działać.
Z niektórymi ocenami autora dotyczącymi relacji polsko-ukraińskich można by co prawda mocno polemizować, bo wątpliwe jest, by zaakceptował je sam ks. Władysław Bukowiński, ale na to trzeba spuścić zasłonę miłosierdzia. Inaczej trzeba by wytknąć autorowi błędy i powielanie cudzych sądów.
Najciekawsze są partie książki przybliżające życie i posługę ks. Władysława po wkroczeniu na Wołyń po raz drugi Sowietów, gdy został on aresztowany. Poznajemy z nich szczegóły śledztwa prowadzonego przeciwko niemu, jego skazania i wysłania do łagru, a także szczegóły obozowego życia. Z ich lektury możemy uzmysłowić sobie, jak ciężko kapłanowi było żyć w tamtejszej rzeczywistości. Był to świat bez nadziei, bez litości dla innych, świat bez Boga opierający się na antyprzykazaniach: zabijaj, kradnij, cudzołóż, mów fałszywe świadectwo. Kto w tym świecie chciał przeżyć, musiał przestrzegać tych antyprzykazań, inaczej ginął. Trzeba było ogromnego męstwa charakteru i opanowania, żeby zachować w tych warunkach swoje człowieczeństwo. Ks. Bukowiński nie tylko to uczynił, ale jeszcze z całym zapałem oddał się najbardziej potrzebującym. Krzepił ich słowem, budził nadzieję.
Opisując kolejne "wędrówki" po łagrach, do których ks. Bukowiński był przenoszony, Słowiński często odwołuje się do jego Wspomnień z Kazachstanu, które napisał na prośbę kard. Wojtyły. Pozwalają one poznać osobę ks. Władysława, jego duchowość i stosunek do drugiego człowieka. Nawet w swoich oprawcach starał się on dostrzegać ludzkie cechy, a w ich działaniach przejawy humanitaryzmu. Słowiński przytacza m.in. fragment opisujący reakcje ks. Władysława na uderzenie go przez strażnika w twarz, gdy nocą wracał ze spowiedzi jednego z więźniów:" Po kilku minutach przyszła refleksja. Właściwie to patrol miał obowiązek natychmiast wpakować mnie do karceru. Tymczasem obaj podoficerowie poprzestali na wymierzeniu mi doraźnej kary. Z ich strony był to swego rodzaju humanitaryzm, złośliwie mówiąc "radziecki humanitaryzm" - lecz niewątpliwy.
Oczywiście ten incydent można by wykorzystać dla antyradzieckiej propagandy. Można by mówić o tym, jak to bohaterski kapłan katolicki z nadludzkim poświęceniem spełniał swe obowiązki - jak został pojmany, rozpoznany i spoliczkowany przez brutalnego żołdaka, jak nawet nie miał możności poskarżyć się, dochodzić sprawiedliwości.
Tak, ale czy owa propaganda byłaby z mojej strony uczciwa? Czy nie doznałem wówczas pewnego rodzaju miłosierdzia i sympatii? Czy ten policzek nie tylko, że nie był zniewaga zamierzoną, a raczej w owych warunkach czymś w rodzaju "protekcjonalnego poklepania po ramieniu"? Czy byłoby uczciwym przedstawiać jako katów ludzi, którzy - mimo wszystko - okazali mi dobre serce?"
Szczegółowo opisuje też Słowiński posługę duszpasterską ks. Bukowińskiego w latach 1954-58, którą pełnił po wyjściu z łagru. Pisze m.in.: "Lata 1954-1958 ksiądz Bukowiński uznał za najbardziej intensywny okres swej misji duszpasterskiej i określał jako "najlepsze lata". Mimo iż żył i pracował w bardzo trudnych warunkach materialnych, nieustannie inwigilowany i prześladowany, równocześnie był ogromnie potrzebny na terenach, gdzie od 1936 roku katolicy nie mieli kapłana i nie przyjmowali sakramentów, a jednak zachowali wiarę. Posługę wśród nich uważał za swój podstawowy obowiązek kapłański. W jednym z listów, do przyjaciela, historyka Karola Górskiego, napisał: "Otóż wszędzie, gdziekolwiek byłem, widziałem głęboka celowość tego, że tam właśnie jestem. W najwyższym stopniu dotyczy do Karagandy".
W liście do księdza Stanisława Kobyłeckiego z 12 września 1954 roku informował natomiast: Karaganda jest największym ośrodkiem przemysłu węglowego Kazachstanu. Mam w niej warunki bytu o wiele pomyślniejsze niż wszędzie poprzednio. Z dala od stron rodzinnych nie jestem bynajmniej przygnębiony i wcale się nie uważam za jakąś ofiarę losu. Wręcz przeciwnie, dziękuję Bogu za wszystko. Sądzę, że przez cały ten długoletni okres życia zawsze byłem i dotąd jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W najwyższym stopniu - poprzednio w Czelabińsku i obecnie w Karagandzie, bo i tam byłem i tu jestem sam jeden."
Słowiński uwypukla też fakt, że w 1955 r. w ramach repatriacji ks. Bukowiński mógł wyjechać do Polski, ale nie chciał, budząc zdumienie przesłuchującego go oficera. Gdy usłyszał, że ks. Bukowiński chce zostać w ZSRR, oświadczył: "- A wy czto! S uma soszli? (A wy co! Zwariowaliście?)
- Nie, dlaczego?- odpowiedział spokojnie ksiądz Władysław.- Jestem w pełni władz umysłowych.
- No jak to, dlaczego?!- wrzasnął, nie panując nad sobą oficer.- Swabodu jemu dajut, a on nie chocziet (Wolność mu dają, a on nie chce!) -Zapalił papierosa i natychmiast zaczął kasłać. Sądząc po spazmatycznych wstrząsach, palił już od dawna. (...) - Nu wy daże Poljak.(Ale jesteście przecież Polakiem).
- Konieczno, no mnie oczień zdieś nrawitsa.(Oczywiście, tylko że mnie się tu bardzo podoba).
- Podoba, mówicie...
- Dokładnie tak mówię. Podoba.
- Da kańca ochujeł - stwierdził z przekonaniem przedstawiciel radzieckiej władzy, ale chcąc nie chcąc zmuszony był respektować wolę kapłana. - Wot durak - mruknął tylko sam do siebie pod nosem i wypełnił odpowiednią rubrykę."
Rozwijając swoją opowieść o ks. Bukowińskim, Słowiński opisuje jego powtórne aresztowanie i osadzenie w łagrze. Powrót z niego i heroiczne trwanie do końca na duszpasterskim posterunku.
Brzemię
Opowieść o księdzu Władysławie Bukowińskim, duszpasterzu sowieckiej Rosji

Zobacz także
Nota o książce
Polski zesłaniec, duszpasterz sowieckiej Rosji, świadek Miłości w świecie bez Boga.
Brzemię to porywająca opowieść o niezłomnym świadku Chrystusa. Sługa Boży Władysław Bukowiński (1904-1974) poznał piekło wojny, łagrów i komunizmu. Ten niezwykły, charyzmatyczny, zawsze uśmiechnięty kapłan wpatrywał się w swojego cierpiącego Mistrza i z Nim pokonywał wszelkie przeciwności. Wiara w Bożą Opatrzność pozwoliła mu przejść przez życie z podniesioną głową i wlewać nadzieję w serca tych, którzy nadziei już nie mieli.
Recenzje i opinie
"Brzemię. Opowieść o księdzu Władysławie Bukowińskim, duszpasterzu sowieckiej Rosji" Przemysława Słowińskiego, wydaną przez wydawnictwo WAM czyta się z zapartym tchem, jakby to była powieść sensacyjna. Tymczasem jest to biografia z odrobiną hagiografii.
Jeśli przejrzeć dorobek autorski Przemysława Słowińskiego, to znajdziemy w nim biografie tak różnych postaci, jak Bruce Lee, Edith Piaf, Włodzimierz Wysocki, Fryderyk Chopin, Włodzimierz Lubański czy Lech Kaczyński. Teraz dołączył do nich Sługa Boży, ksiądz Władysław Bukowiński. Duchowny ów jak najbardziej zasłużył sobie na miano świętego, czego dowodzą jego losy opisane w utworze "Brzemię". "Tak mało mamy bohaterów, a jeszcze mniej świętych" - stwierdza we wstępie autor, niejako uzasadniając wybór głównej postaci najnowszej swej książki.
A wybór jest ze wszech miar trafiony, bo losy księdza Władysława Bukowińskiego są niezwykłe pod każdym względem.
Jak przystało na porządnie skrojoną biografię, Słowiński rozpoczyna opowieść o kandydacie na ołtarze od narodzin 22 grudnia 1904 roku w Berdyczowie, w rodzinie Jadwigi i Cypriana Józefa, którzy wpoili synowi miłość do ojczyzny i Boga i stworzyli mu rodzinne gniazdo, bezpieczne i przytulne, przesycone atmosferą zgody, spokoju i pracowitości.
Potem autor przedstawia kolejne etapy życia i doskonalenia intelektualnego i duchowego Bukowińskiego, które dokonuje się w rosyjskim gimnazjum w Kijowie, polskim w Płoskirowie na Podolu, na Wydziale Prawa, a następnie Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Oprócz tego jesteśmy świadkami jego zaangażowania w działalność wielu organizacji ze Stowarzyszeniem Katolickiej Młodzieży Akademickiej i Akademickiego Koła Kresowego na czele. Wraz z bohaterem wędrujemy następnie poprzez kolejne miejsca, dokąd udaje się z posługą kapłańską: od Gimnazjum im. św. Teresy w Rabce, poprzez wikariat w Suchej Beskidzkiej aż po wyjazd na ukochane Kresy, do Łucka na Wołyniu, gdzie zostaje proboszczem w tamtejszej katedrze, a potem w Karagandzie (Kazachstan).
Jednak najwięcej emocji dostarcza czytelnikowi lektura opisu działalności duszpasterskiej księdza Bukowińskiego w sowieckiej Rosji, za którą kilkakrotnie trafiał do obozów pracy i więzień, w których spędził w sumie ponad 13 lat.
W łagrach polski duchowny pracował przy karczowaniu syberyjskiego lasu i kopalni miedzi. Był również stróżem nocnym na budowie. W żadnej sytuacji nie popadał w rozpacz, nie złorzeczył losowi - przeciwnie: we wspomnieniach współtowarzyszy niedoli, które przytacza Przemysław Słowiński, pozostał zawsze pogodnym, życzliwym, dobrodusznym, otwartym na innych ludzi człowiekiem. Potrafił się dzielić głodowymi porcjami żywności, które dostawał jako osadzony. Natomiast wobec władz obozowych zachowywał godność i wyższość umysłu. Jego postawę nazwie później Jan Paweł II "heroizmem świadka i pasterza" (zwłaszcza w zestawieniu z decyzją Bukowińskiego o pozostaniu w ZSRR mimo namów kardynała Karola Wojtyły do powrotu do Polski).
Książka Przemysława Słowińskiego zawiera nie tylko chronologiczny opis dziejów księdza Władysława Bukowińskiego. Stanowi ona doskonale opracowane popularno - naukowe kompendium wiedzy o czasach, w których przyszło żyć głównemu bohaterowi opowieści.
Słowiński w bardzo przystępny i obrazowy sposób opisuje m.in. sytuację Europy na początku XX wieku, skomplikowaną rzeczywistość odrodzonej po 1918 roku Polski, historię Kresów, trudne stosunki polsko - ukraińskie. Z mniej poważnych spraw znajdziemy tu wyjaśnienie różnicy między ... bajglem a obwarzankiem czy opisane sukcesy drużyny Cracovii w latach 20. minionego tysiąclecia. Autor tworzy też dialogi charakteryzujące się sporą dawką ironii (jak w scenie, gdy Bukowiński przekomarza się z księdzem Bronisławem Drzepeckim na temat wysokości wyroku), które podkreślają, że jego bohater nie tracił poczucia humoru nawet w tych okropnych, ponurych czasach nacechowanych ludzkim cierpieniem, poniżeniem i odwróceniem ludzkich wartości, jak pisze o nich Przemysław Słowiński. Ironiczne, a jednocześnie gorzkie są uwagi autora o Rosji i władzy sowieckiej, która podobnie jak wszy była wszechobecna czy też uwaga o powszechnym złodziejstwie w kręgach władzy: W rosyjskim rządzie nawet wenus z Milo by kradła, gdyby tylko miała ręce.
I tylko czasami Przemysław Słowiński przesadza w swych popularyzatorskich zapędach, które owocują nadmierną drobiazgowością i "przegadaniem" rozbijającym tok narracji. Przykład? Zbyt szczegółowy i przydługawy opis kazachskiego targu w Ałma - Acie czy technologii budowania domów z kiziaków. Mam też pewne wątpliwości, co do poprawności językowej wyrażenia: kolorowe farby, ale to szczegół wynikający raczej z recenzenckiego czepialstwa, niż z ogólnych doznań po przeczytaniu książki Przemysława Słowińskiego.
Tego samego autora, redaktora
Szczegółowe dane
Twoje produkty
Twój koszyk jest pusty.